Następny punkt wędrówki to centrum Tokio, gdzie dominują wieżowce i biznesmeni. Kolejna dygresja – w metrze, bez względu na godzinę, czy linię, jakiś 8 lub 9 na 10 mężczyzn jest w garniturze. Turcy ze swoimi podrabianymi dresami raczej nie zbiliby tu fortuny. Zaczynało się powoli ściemniać, co oznaczało tylko jedno – czas zwiedzać dalej, aby jak najwięcej dzisiaj zobaczyć. Kierunek Asakusa. A jak Asakusa, to wiadomo – Senso-ji – czyli najczęściej odwiedzania świątynia w Tokio.
Plemnik lub stolec (zdania są podzielone) siedziby piwa Asahi
:)
Senso-ji
To jeszcze nie koniec atrakcji. Udajemy się do Shibuyi, aby poobserwować nieprzebrane tłumy przechodniów na słynnym skrzyżowaniu (występowało nawet w filmach). Kręcimy się nieco to tu, to tam, zahaczając o jedno z modniejszych centr handlowych – Laforet oraz o sklep z wszelkiej maści pierdółkami zgromadzonymi na kilku piętrach – Daiso 100 Yen. Chwilę później, po zjedzeniu rożkowych naleśników, wracamy jeszcze do Shinjuku, aby zobaczyć panoramę miasta nocą. Środa zakończona.
Wyczesane ciżemki
Naleśniki
:)
Cdn…Ostatni dzień, poświęcony na Tokio, właśnie się rozpoczął. Na początek marsz w kierunku Miraikana ver. 2.0. Generalnie byłoby szybko, gdyby nie to, że czekaliśmy na otwarcie przejścia przez most (w sezonie zimowym jest to 10:00-18:00). Jak co dzień w Japonii, wprowadziłem jakieś zamieszanie (nie robię tego specjalnie
:P ). Czekaliśmy przy samej bramce. Chwilę przed 10. pojawiło się dwóch panów. Jeden z nich próbował punktualnie otworzyć, ale miał spory pęk kluczy, a chyba robił to po raz pierwszy. Drugi coś na niego pokrzykiwał. Koniec końców weszliśmy chwilkę później przeproszeni – a jakże - serią pokłonów.
W Miraikanie tłumów nie było. Głównie dwie wycieczki szkolne. Wstęp do muzeum to koszt 620Y. Dodatkowe 300Y kosztuje Dome Theatre – miejsce, gdzie w półleżącej pozycji oglądamy w 3D projekcję wyświetlaną na kopule pomieszczenia. Muzeum składa się z kilku pięter, na których zlokalizowane są przeróżne wystawy (niektóre interaktywne). Jednak punktem, na który czeka za pewne większość osób, jest pokaz robota, a w zasadzie humanoida, Asimo. Ten około 10-minutowy „występ” uzmysławia nam, jak niedaleko już, do upowszechnienia tego typu rzeczy. W tym miejscu też, po raz pierwszy zobaczyłem toaletę z 15 guziczkami. Jak by nie patrzeć, dla nas, Europejczyków, to też jest swego rodzaju atrakcja
:D Udało mi się nawet ustawić jakąś ciekawą melodyjkę
:lol:
Asimo Co tu nadusić, żeby nie zalać sufitu?
:shock:
Nie mieliśmy zamiaru po raz kolejny maszerować spod Miraikana pieszo, więc decydujemy się na autobus w kierunku Shinagawy (koszt jednorazowego przejazdu to 210Y, które wrzuca się do automatu obok kierowcy). Na tutejszym dworcu kolejowym pomęczyłem trochę pracownicę JR, rezerwując miejscówki na pociągi, na najbliższe trzy dni (bezpłatnie w ramach Tokyo Wide Pass-a). Dziewczyna nie była do końca przekonana, czy możemy korzystać ze wszystkich połączeń, które jej przedstawiłem (korzystałem ze strony HyperDia), ale podzwoniła gdzie trzeba, ściągnęła wsparcie i jakoś się udało (tak, wiem! znowu zrobiłem zamieszanie).
Z atrakcji mamy do zobaczenia jeszcze Tokyo Skytree, ponad 600-metrową wieżę telewizyjną. Nawet nie myślimy o wjeździe na taras widokowy, co kosztuje aż 3000Y! Zamiast tego wolimy przejść się w kierunku znanej nam już Asakusy, aby zobaczyć ją tym razem za dnia i zjeść gdzieś w okolicy obiad. Lądujemy w Yoshinoyi – czyli fast foodzie z japońskimi daniami. W jedzeniu pałeczkami jesteśmy już na tyle mocni, że zdecydowanie wolimy je zamiast tradycyjnych sztućców, które nam proponują.
Skytree Taki oto domek
Z pełnymi brzuchami wyruszamy w dłuższą podróż metrem. Chcemy zobaczyć Yoyogi Park i świątynię Meiji Jingu. Dojeżdżamy na miejsce i… po raz kolejny odbijamy się od ogrodzenia. I wczoraj i dziś jest zamknięte. Nie chce nam się już sprawdzać, czy wszystkie wejścia do parku są niedostępne, więc dajemy sobie z tym spokój. Zamiast tego obieramy kierunek na Park Ueno. Tutaj rónież mieści się Zoo. Park jest ogólnodostępny, natomiast bilet do ogrodu zoologicznego to wydatek 600Y. Nie decydujemy się na wejście. Większość zwierząt znamy, a na same pandy nie jesteśmy aż tak napaleni. W parku, jak w wielu innych miejscach w mieście, czuć już świąteczny klimat, pomimo że jest dopiero połowa listopada. Wieczorem kręcimy się jeszcze po Akibie w poszukiwaniu jakiś ciekawych prezentów z podróży
;)
Park Ueno
Coś swojskiego
;) Czas na pierwszy wypad poza stolicę Japonii. Dziś opuszczamy Tokio na rzecz prefektury Gunma, a konkretniej Kusatsu onsen lub Kusatsu guchi (jak kto woli). Tu mała ciekawostka, gdyby kiedyś ktoś szukał jakiejś podobnej mieściny i zastanawiał się czy te dwie nazwy odnoszą się do tego samego. Onsen oznacza gorące źródła, a guchi to po prostu miasto. Metrem, ostatni raz dzięki Tokyo Subway Ticket, dojeżdżamy na centralny dworzec kolejowy. Po długim marszu docieramy w końcu do bramek na perony. Dzięki Tokyo Wide Pass przechodzimy przejściem specjalnym, obok pracownika, któremu machamy naszymi biletami (tylko raz ktoś przyglądał im się uważniej, zazwyczaj widząc ten pass od razu zapraszają nas dalej). Jedziemy Shinkansenem do stacji Takasaka, gdzie przesiadamy się na expres w kierunku Naganohara-kusatsu. Nie ma potrzeby uwzględniać długich zapasów przy przesiadkach. To Japonia, tu pociągi jeżdżą z dokładnością do kilku sekund
;)
Shinkansen Max Toki
Shinkansen Hakutaka Takasaki
Ltd Express Kusatsu
Tuż przy dworcu Naganohara czekają autobusy JR Kanto. Koszt to aż 700Y, ale dystans, 15km pod górę, do przejścia chyba tylko dla wytrawnych koneserów wędrówek. Po około 25-minutowej wspinaczce autokar dociera do Kusatsu. Już przy samym dworcu autobusowym spotykamy się z tym, z czego Kusatsu słynie. Jest tu mała zadaszona a’ la łaźnia, gdzie w płytkiej studzience możemy pomoczyć nogi w gorących źródełkach. Kusatsu to niewielkie miasteczko położone 1200m n.p.m. słynące ze swoich term pochodzenia wulkanicznego. Jest tu również ośrodek narciarski, a kilka kilometrów od centrum znajduje się aktywny wulkan Kusatsu Shirane. Od samego początku w tym miejscu wyczuwa się charakterystyczny zapach siarki. Wyjeżdżając z Tokio żegnaliśmy temperaturę około +16. Tutaj spotykamy się z ledwie trzema stopniami powyżej zera (po zachodzie słońca zdecydowanie było ujemnie).
Kusatsu Widok z dworca autobusowego w Kusatsu
Szybko obchodzimy miasteczko wszerz i wzdłuż. Centralnym punktem jest Yubatake („pole” gorącej wody). Kierując się na płn.-zach. ulicą Sai-no-Kawara trafiamy do parku o tej samej nazwie. Tam również znajdują się otwarte łaźnie (wstęp do łaźni - 600Y). W Kusatsu natrafić możemy także na świątynie buddyjską i szintoistyczne. Po zmroku Yubatake i otaczające go sklepiki wyglądają przepięknie. Zaglądamy do paru z nich. Dodatkowy efekt, urokliwości tego miasteczka, robi wszechobecna para wodna. Gdyby nie - mocno już dający o sobie znać - mróz, moglibyśmy się tym zachwycać zdecydowanie dłużej (mieliśmy na sobie raczej jesienne ubranie).
Oczywiście że miałem. Noszę zawsze takie podstawowe rzeczy w moim mini plecaczku z decathlonu za 9,99zł z przesyłką
:D Tylko po prostu, po zwróceniu mi uwagi, że nie powinienem tutaj rzuć gumy, odruchowo ją wyjąłem z ust i rozejrzałem się w poszukiwaniu kosza. Widocznie to był dla nich swego rodzaju jakiś dyshonor, że nie przewidzieli takiej sytuacji, więc szybko zaczęli działać. I tak cud że nikt przeze mnie sepuku nie popełnił
:lol:
becek napisał:ale śmietnik wrzucasz, koszmarwyjmij chociaż ta komórę z futerałuBardzo przepraszam panie czepialski, że nie spakowałem do podręcznego profesjonalnej lustrzanki z zestawem obiektywów i kompletem softboxów. Twój post jest niezwykle pomocny dla osób czytających relację, które w najbliższym czasie planują wizytę w Japonii. Może też w wolnej chwili wrzucisz jakąś własną, żeby wszyscy mogli zobaczyć jak powinny wyglądać zawodowe ujęcia.Zdjęcia były wykonywane głównie aparatem, czasem komórką (akurat tego dnia, bardziej korzystałem z tego drugiego urządzenia). Ps. Jadąc gdzieś wolę spędzać czas podziwiając miejsca, atrakcje na żywo, a nie tracić czas na stanie i ustawianie 37 parametrów. Nie pracuje dla National Geographic. W pamięci chce mieć głównie wspomnienia, a zdjęcia są jedynie ich delikatną podporą.
@becek-widziałeś tu na forum relację bez zdjęć?
:shock: Zdjęcia nie są może super ale tragiczne też nie, mnie ta relacja nie zniechęca no ale ja już jestem zdecydowana więc klamka już zapadła tylko musi poczekać
;).
becek a Ty. 0 lotów, 0 km, 0% krajów. Jak dla mnie jesteś jedno wielkie 0 "ZERO". Mnie już autor relacji upewnił w moim wypadzie do Japonii. Ty dalej zbieraj ZERA :)
becekwiec nie ustawiaj i skup się na pisaniuwrzucać śmieci nie musisz, nie zachęcają do wyjazdu
A mnie twoje chaotyczne pisanie i brak interpunkcji nie zachęca do konwersacji z tobą. Jedyne śmieci, to właśnie te marne wypociny, które tu produkujesz. Sugeruję zapisać się na forum podróżnicze Canona (i przy okazji do lekarza) i tam się spuszczać nad zdjęciami. Nie podoba ci się - nie wchodź tu! Proste ;)
Myślałem że w tym croissancie było dużo chemii, ale chwilę później Iberia "uraczyła" nas kanapkami z mortadelą
:lol: ,które składały się wyłącznie z E-...
Fajna relacja i dzięki za podsumowanie kosztowe - wkrótce sam się wybieram do Tokio, więc wszelkie informacje się przydadzą
:)Mógłbym prosić o namiary na nocleg który wynajęliście przez Airbnb?
Gratulacje, fajna relacja.Polecam odwiedzenie Tokyo Skytree, nawet za 3000 "domków". Wyjatkowe widoki oraz wrazenia z jazdy winda pomiedzy poziomami 350m a 450m. Kolejki sa dlugie, ale ida bardzo sprawnie.Jesli chodzi o noclegi, to np. dobry hotel 3* mozna spokojnie zabukowac za 60 eur/noc za pokoj dbl.
Wiosną kwitną tu wiśnie
Epickie zdjęcie :D
Następny punkt wędrówki to centrum Tokio, gdzie dominują wieżowce i biznesmeni. Kolejna dygresja – w metrze, bez względu na godzinę, czy linię, jakiś 8 lub 9 na 10 mężczyzn jest w garniturze. Turcy ze swoimi podrabianymi dresami raczej nie zbiliby tu fortuny.
Zaczynało się powoli ściemniać, co oznaczało tylko jedno – czas zwiedzać dalej, aby jak najwięcej dzisiaj zobaczyć. Kierunek Asakusa. A jak Asakusa, to wiadomo – Senso-ji – czyli najczęściej odwiedzania świątynia w Tokio.
Plemnik lub stolec (zdania są podzielone) siedziby piwa Asahi :)
Senso-ji
To jeszcze nie koniec atrakcji. Udajemy się do Shibuyi, aby poobserwować nieprzebrane tłumy przechodniów na słynnym skrzyżowaniu (występowało nawet w filmach). Kręcimy się nieco to tu, to tam, zahaczając o jedno z modniejszych centr handlowych – Laforet oraz o sklep z wszelkiej maści pierdółkami zgromadzonymi na kilku piętrach – Daiso 100 Yen. Chwilę później, po zjedzeniu rożkowych naleśników, wracamy jeszcze do Shinjuku, aby zobaczyć panoramę miasta nocą.
Środa zakończona.
Wyczesane ciżemki
Naleśniki :)
Cdn…Ostatni dzień, poświęcony na Tokio, właśnie się rozpoczął. Na początek marsz w kierunku Miraikana ver. 2.0. Generalnie byłoby szybko, gdyby nie to, że czekaliśmy na otwarcie przejścia przez most (w sezonie zimowym jest to 10:00-18:00). Jak co dzień w Japonii, wprowadziłem jakieś zamieszanie (nie robię tego specjalnie :P ). Czekaliśmy przy samej bramce. Chwilę przed 10. pojawiło się dwóch panów. Jeden z nich próbował punktualnie otworzyć, ale miał spory pęk kluczy, a chyba robił to po raz pierwszy. Drugi coś na niego pokrzykiwał. Koniec końców weszliśmy chwilkę później przeproszeni – a jakże - serią pokłonów.
W Miraikanie tłumów nie było. Głównie dwie wycieczki szkolne. Wstęp do muzeum to koszt 620Y. Dodatkowe 300Y kosztuje Dome Theatre – miejsce, gdzie w półleżącej pozycji oglądamy w 3D projekcję wyświetlaną na kopule pomieszczenia.
Muzeum składa się z kilku pięter, na których zlokalizowane są przeróżne wystawy (niektóre interaktywne). Jednak punktem, na który czeka za pewne większość osób, jest pokaz robota, a w zasadzie humanoida, Asimo. Ten około 10-minutowy „występ” uzmysławia nam, jak niedaleko już, do upowszechnienia tego typu rzeczy.
W tym miejscu też, po raz pierwszy zobaczyłem toaletę z 15 guziczkami. Jak by nie patrzeć, dla nas, Europejczyków, to też jest swego rodzaju atrakcja :D Udało mi się nawet ustawić jakąś ciekawą melodyjkę :lol:
Asimo
Co tu nadusić, żeby nie zalać sufitu? :shock:
Nie mieliśmy zamiaru po raz kolejny maszerować spod Miraikana pieszo, więc decydujemy się na autobus w kierunku Shinagawy (koszt jednorazowego przejazdu to 210Y, które wrzuca się do automatu obok kierowcy). Na tutejszym dworcu kolejowym pomęczyłem trochę pracownicę JR, rezerwując miejscówki na pociągi, na najbliższe trzy dni (bezpłatnie w ramach Tokyo Wide Pass-a). Dziewczyna nie była do końca przekonana, czy możemy korzystać ze wszystkich połączeń, które jej przedstawiłem (korzystałem ze strony HyperDia), ale podzwoniła gdzie trzeba, ściągnęła wsparcie i jakoś się udało (tak, wiem! znowu zrobiłem zamieszanie).
Z atrakcji mamy do zobaczenia jeszcze Tokyo Skytree, ponad 600-metrową wieżę telewizyjną. Nawet nie myślimy o wjeździe na taras widokowy, co kosztuje aż 3000Y! Zamiast tego wolimy przejść się w kierunku znanej nam już Asakusy, aby zobaczyć ją tym razem za dnia i zjeść gdzieś w okolicy obiad. Lądujemy w Yoshinoyi – czyli fast foodzie z japońskimi daniami. W jedzeniu pałeczkami jesteśmy już na tyle mocni, że zdecydowanie wolimy je zamiast tradycyjnych sztućców, które nam proponują.
Skytree
Taki oto domek
Z pełnymi brzuchami wyruszamy w dłuższą podróż metrem. Chcemy zobaczyć Yoyogi Park i świątynię Meiji Jingu. Dojeżdżamy na miejsce i… po raz kolejny odbijamy się od ogrodzenia. I wczoraj i dziś jest zamknięte. Nie chce nam się już sprawdzać, czy wszystkie wejścia do parku są niedostępne, więc dajemy sobie z tym spokój. Zamiast tego obieramy kierunek na Park Ueno. Tutaj rónież mieści się Zoo. Park jest ogólnodostępny, natomiast bilet do ogrodu zoologicznego to wydatek 600Y. Nie decydujemy się na wejście. Większość zwierząt znamy, a na same pandy nie jesteśmy aż tak napaleni. W parku, jak w wielu innych miejscach w mieście, czuć już świąteczny klimat, pomimo że jest dopiero połowa listopada. Wieczorem kręcimy się jeszcze po Akibie w poszukiwaniu jakiś ciekawych prezentów z podróży ;)
Park Ueno
Coś swojskiego ;) Czas na pierwszy wypad poza stolicę Japonii. Dziś opuszczamy Tokio na rzecz prefektury Gunma, a konkretniej Kusatsu onsen lub Kusatsu guchi (jak kto woli). Tu mała ciekawostka, gdyby kiedyś ktoś szukał jakiejś podobnej mieściny i zastanawiał się czy te dwie nazwy odnoszą się do tego samego. Onsen oznacza gorące źródła, a guchi to po prostu miasto.
Metrem, ostatni raz dzięki Tokyo Subway Ticket, dojeżdżamy na centralny dworzec kolejowy. Po długim marszu docieramy w końcu do bramek na perony. Dzięki Tokyo Wide Pass przechodzimy przejściem specjalnym, obok pracownika, któremu machamy naszymi biletami (tylko raz ktoś przyglądał im się uważniej, zazwyczaj widząc ten pass od razu zapraszają nas dalej). Jedziemy Shinkansenem do stacji Takasaka, gdzie przesiadamy się na expres w kierunku Naganohara-kusatsu. Nie ma potrzeby uwzględniać długich zapasów przy przesiadkach. To Japonia, tu pociągi jeżdżą z dokładnością do kilku sekund ;)
Shinkansen Max Toki
Shinkansen Hakutaka
Takasaki
Ltd Express Kusatsu
Tuż przy dworcu Naganohara czekają autobusy JR Kanto. Koszt to aż 700Y, ale dystans, 15km pod górę, do przejścia chyba tylko dla wytrawnych koneserów wędrówek. Po około 25-minutowej wspinaczce autokar dociera do Kusatsu. Już przy samym dworcu autobusowym spotykamy się z tym, z czego Kusatsu słynie. Jest tu mała zadaszona a’ la łaźnia, gdzie w płytkiej studzience możemy pomoczyć nogi w gorących źródełkach.
Kusatsu to niewielkie miasteczko położone 1200m n.p.m. słynące ze swoich term pochodzenia wulkanicznego. Jest tu również ośrodek narciarski, a kilka kilometrów od centrum znajduje się aktywny wulkan Kusatsu Shirane.
Od samego początku w tym miejscu wyczuwa się charakterystyczny zapach siarki. Wyjeżdżając z Tokio żegnaliśmy temperaturę około +16. Tutaj spotykamy się z ledwie trzema stopniami powyżej zera (po zachodzie słońca zdecydowanie było ujemnie).
Kusatsu
Widok z dworca autobusowego w Kusatsu
Szybko obchodzimy miasteczko wszerz i wzdłuż. Centralnym punktem jest Yubatake („pole” gorącej wody). Kierując się na płn.-zach. ulicą Sai-no-Kawara trafiamy do parku o tej samej nazwie. Tam również znajdują się otwarte łaźnie (wstęp do łaźni - 600Y). W Kusatsu natrafić możemy także na świątynie buddyjską i szintoistyczne.
Po zmroku Yubatake i otaczające go sklepiki wyglądają przepięknie. Zaglądamy do paru z nich. Dodatkowy efekt, urokliwości tego miasteczka, robi wszechobecna para wodna. Gdyby nie - mocno już dający o sobie znać - mróz, moglibyśmy się tym zachwycać zdecydowanie dłużej (mieliśmy na sobie raczej jesienne ubranie).
Yubatake