Przygoda rozpoczęła się w Poznaniu lotem do Barcelony. Na miejscu strasznie wiało, więc dobrze że nie spędziliśmy tam dużo czasu. Następnie udaliśmy się Norwegianem na Gran Canarię. Tutaj mieliśmy kilka godzin, więc wyskoczyliśmy na spacer po wydmach Maspalomas. Kto nie był –uwaga! Nie zabierać tam dzieci. Masa seniorów nieskrępowanie paraduje, ukazując wszystkim spacerowiczom swoje „wdzięki”.
Na lotnisko specjalnie się nie spieszyliśmy. Na fligtradarze widziałem, że dwa ostatnie loty na trasie LPA-RAI , miały opóźnienie (odpowiednio 4 i 2 godziny). Rezerwowałem bilety przez GoVoyages, które nie przysłało e-tixów, a jedynie potwierdzenie rezerwacji. Jednak nie było problemów z odprawą. Pani przy stanowisku wystarczyły jedynie nasze paszporty. Na monitorze wyświetlało się info, że nasz lot będzie opóźniony o 40 minut. Koniec końców wylecieliśmy z ponad 2-godzinnym poślizgiem. Lot obsługiwany był wysłużonym 737-8Q8. Samolot wypełniony w około 80%. Na pokładzie, drugim dominującym językiem, zaraz po portugalsko-kreolskim, z pewnością był polski. Spora grupa naszych rodaków posiadająca bilety dzięki dealowi z fly4free, kierowała się w kierunku Praii. Załoga linii TACV nie do końca sprawiała wrażenie profesjonalnej. Często miotali się bez sensu po pokładzie. Włączali, wyłączali światło, przełączali filmy. Po niecałej godzinie lotu podano ciepły posiłek. Każdy pasażer otrzymał marchewkę z groszkiem, plaster bekonu i kawałek tarty ziemniaczanej. Do tego sucha bułka, masełko, muffinka waniliowa i niewielka sałatka owocowa. Sok, woda, wino lub cola do wyboru. Po zakończonym serwisie załoga proponowała jeszcze kawę lub herbatę. Lot przebiegł spokojnie. Po lądowaniu cofnęliśmy nasze zegarki o godzinę względem Gran Canarii i udaliśmy się do terminalu. Ustawiliśmy się w kolejce po lewej stronie, po wizę (jak zdecydowana większość osób podróżująca z nami). Dwóch pracowników radziło sobie całkiem sprawnie. Po około 15 minutach i wydaniu 25€ od osoby, byliśmy już oficjalnie na terenie Republiki Zielonego Przylądka. Nelson Mandela International Airport jest niewielkie. Mniej więcej wielkości Modlina. Szybko opuściliśmy lotnisko i podeszliśmy do pierwszej, stojącej taksówki. Pokazałem kierowcy adres i zapytałem czy zawiezie nas tam za 10€. Po niemal 20 godzinach na nogach nie miałem ochoty się targować. Kierowca się nie oszczędzał. Kilka minut i byliśmy na miejscu. Pierwszy nocleg przypadł nam w O Jardim do Vinho w Achadzie.
Śniadanie mieliśmy zapewnione. Tuż po nim wyruszyliśmy pieszo w kierunku Plato. Na południowo-wschodnim końcu Praii są w zasadzie dwie plaże: Prainha – mniejsza, lecz bardziej zadbana, w bogatej, ładnej dzielnicy oraz Gamboa – mocno zaśmiecona, ale z widokiem na wysepkę Santa Maria. Jest jeszcze Quebra Canela, ale cieszy się mniejszym zainteresowaniem. W centrum miasta, w Banco Comercial do Atlantico wymieniliśmy nasze euro na escudo zielonoprzylądkowe ($). Koszt wymiany to 300$. Niemal wszędzie można płacić euro i jest bardzo chętnie przyjmowane, jednak wtedy przy każdej transakcji tracimy, gdyż powszechne jest zaokrąglanie. Kurs euro do cve to 1€=110$. Więc płacąc euro, na każdym 1000$ (ok. 39zł) tracimy 1€ (powyżej 4zł). Plato stanowi centrum biznesowo-społeczne. Jest tu wiele banków i instytucji państwowych oraz sporo restauracji. Do najpopularniejszych należą: Quintal da Musica, Restaurante Avis, Gamboa. Naprzeciwko Quintal da Musica jest mała uliczka, gdzie znajdują się schody prowadzące wprost na Sucupira Market. Jest to największy targ stolicy. Można tam kupić i sprzedać niemal wszystko. Wzdłuż całej ulicy, przy Sucupira Market, stoją aluguery, które kursują stąd praktycznie w każdy zakątek Santiago. Kierowcy trąbią i nawołują wszystkie przechodzące osoby (a już w szczególności turystów). My udaliśmy się nieco dalej, pod kościół Nova Apostolica, skąd co godzinę wyrusza do Assomady Ecobus. Trwał tam akurat jakiś protest, który zgromadził około 100 osób. Zabezpieczało go wojsko. Nasz bus pojawił się 5 minut przed planowaną godziną odjazdu.
Widok na Ponta Temerosa Ilheu Santa Maria Estadio da Varzea Główny deptak Plato Avenida Amilcar Cabral
Podróż, około 40km, trwała 50 minut i kosztowała nas po 200$ (escudo zielonoprzylądkowe). Assomada znajduje się na płaskowyżu wśród gór, niemal 500m powyżej stolicy kraju. Trafiliśmy tam chyba w trakcie trwania długiej przerwy w szkole, gdyż na ulicach królowały dzieciaki w mundurkach. Mimo iż miasto jest o wiele mniejsze od Praii, wydaje się być mądrzej zagospodarowane przestrzennie. Specjalnie nie ma tam nic konkretnego do zwiedzania. Od taka miejscowość na trasie z południa na północ wyspy.
Okolice Sao Jorge Okolice Sao Jorge Ecobus - przystanek w Assomadzie Dzieciaki - Assomada Assomada Assomada
Szybko złapaliśmy hiace na Tarrafal. Bus, dzięki nam, zrobił się pełny, więc mogliśmy od razu wyruszyć. Dosiadły się jeszcze 2 dodatkowe osoby ponad limit siedzeń, więc zrobiło się nieco tłocznie. Na tylnej kanapie podróżowała dwójka Niemców z Praii. Lekko ich załamałem, mówiąc, że to dopiero połowa drogi do Tarrafalu. Na obrzeżach, jeden z pasażerów poprosił kierowcę o zjechanie w boczne uliczki. Dziwię się, że udało mu się tam poruszać, bo w niektórych dziurach w drodze, zmieściłoby się całe auto. Okazało się, że był tam umówiony na handel. Pozbyliśmy się 4 wiader z busika, dzięki czemu zrobiło się nieco luźniej. W czasie drogi, gdy mijaliśmy kapliczkę lub kościół, kilka osób żegnało się. Na Wyspach niemal 90% osób wyznaje chrześcijaństwo.
Po dotarciu do Tarrafalu od razu udaliśmy się do willi Casa Strela, gdzie mieliśmy zabookowane noclegi. Zostawiliśmy nasze plecaki i wyruszyliśmy jeszcze na rekonesans. Tarrafal to niewielkie miasteczko. Punkt wypadowo-turystyczny dla mieszkańców wyspy Santiago. Piękna plaża z miękkim piachem i przejrzysta woda przyciągają zarówno mieszkańców Cabo Verde, jak i przybyszów z zagranicy. Tarrafal to także port rybacki. Tutejsze wody obfitują w ryby i owoce morza. Możemy być niemal pewni, że zamawiając rybę, czy to w restauracji, czy kupując ją na targu, dostaniemy najświeższy możliwy produkt. Jeżeli chodzi o restauracje, to tylko w pobliżu głównego placu miasteczka – Praca Tarrafal – mamy do wyboru aż trzy: Buzio, Maracuja i Alto Mira. W pierwszej dostaniemy kurczaka, owoce morza, ryby. Druga może ratować życie wegetarianom – mają naleśniki. Trzecią warto odwiedzić, jeśli tęskno nam za pizzą. Ogólnie w Tarrafal jest około 10 punktów, w których spokojnie można się stołować. Mnie smakowało jedzenie w pierwszej. Duża smażona rybka, kopa frytek i sałatka ze świeżych warzyw to wydatek około 500$. Będąc na Wyspach, warto spróbować grogue, czyli lokalnego alkoholu wytwarzanego z trzciny cukrowej. Santiago i Santo Antao spierają się o to, gdzie jest lepszy. Co do sklepów ogólnospożywczych, to nie ma tu marketów rodem ze stolicy. Dwa największe sklepiki należą do Chińczyków i różnie bywa tam z asortymentem. W mniejszych punkcikach już w ogóle nie mamy co liczyć na możliwość przebierania towaru.
Widok na Fogo Się pasię "Nasza" dwujezdniowa autostrada - Rua Liceu Mercado Municipal
3km od Tarrafal, niedaleko wioski Chao Bom, znajduje się obiekt wpisujący się w mroczne karty historii Wysp. Campo da Morte Lenta to obóz koncentracyjny powstały przed II. Wojną Światową, w którym początkowo przetrzymywano portugalskich więźniów politycznych, a od lat 60. bojowników o demokrację portugalskich kolonii (w tym tych z Zielonego Przylądka). Wstęp kosztuje 100$. My akurat trafiliśmy na okres, w którym trwały poważne prace konserwacyjno-porządkowe, ale pozwolono nam zwiedzić teren za darmo.
Obóz Powolnej Śmierci
Zachodnie wody, od Tarrafal w kierunku południowym, to raj dla surferów. Fale występują tam niemal bez przerwy. W zatoce Baia de Tarrafal znajduje się również centrum nurkowe (King Fisher Resort). Z miasteczka można się wybrać na piesze wycieczki w pobliskie, górzyste tereny lub np. do latarnii morskiej, znajdującej się na północny-zachód od plaży. Dużo ścieżek nadaje się do spacerów. Niektóre są nawet brukowane. Podobno w niektórych rejonach zdarzały się napady rabunkowe. Nie wiem osobiście, jak sprawa wygląda. W każdym razie, w samym miasteczku przestępczość jest na bardzo niskim poziomie. Można się tu bez obaw poruszać zarówno za dnia, jak i w nocy. Tu również, jak w Praii, często można zauważyć Policję, która porusza się nawet quadami(!). W zasadzie, wzmożoną uwagę należy zachowywać wyłącznie przy okazji świąt, festynów, gdy do miasta zjeżdżają mieszkańcy stolicy, a czasem nawet i okolicznych wysp. Jedyne co może nam „zagrażać” w Tarrafal, to czasem luźno biegające byki (ewentualnie przywiązane do jakiegoś 2kg kamienia). Krajobraz stanowią również wszechobecne kozy i kury.
King Fisher Resort Zatoka Tarrafal Mar di Baxu Praia do Tarrafal Praia do Tarrafal Praia do Tarrafal Mar di Baxu
W Tarrafalu stoi sporo domów, których pozazdrościć mógłby niejeden Europejczyk. Aczkolwiek to nie one przykuwają uwagę, a nieukończone zabudowania, które stanowią około 50% miasta. Czasem są to same fundamenty, w większości jednak są to nieukończone domy. Nieotynkowane, bez okien, drzwi i wykończenia wnętrza. Zasięgnąłem języka w tej sprawie i dowiedziałem się, że to domy mieszkańców Cabo Verde, którzy emigrowali z kraju za pracą. Te domy mają im służyć na emeryturze, kiedy już wrócą do kraju lub ich rodzinom, pozostałym na wyspie. Jednak zielonoprzylądkowe prawo pozwala na budowanie tylko w przypadku obecności właściciela na terenie kraju. Dlatego, na razie, wyglądają jak wyglądają i nieco szpecą okolicę.
Noce tutaj były niezwykle ciepłe, zresztą jak na całej wyspie. Temperatura w ciągu roku raczej nigdy nie spada poniżej 20 stopni. Nie ma jakiejś dużej ilości komarów, ale warto na noc zamykać okno (o ile jest) lub moskitierę, chyba że nie przeszkadza nam duża ilość innego rodzaju owadów i robactwa.
Nocny przybysz
Mali obserwatorzy
Nasze wolne dni w Tarrafalu minęły nam szybko i błogo i czas było wyjeżdżać. Po kolejnym smakowitym śniadaniu (ręcznie robione dżemy, soki, lokalne sery, pieczywo) serwowanym na tarasie, wyruszyliśmy w naszą ostatnia pieszą wędrówkę do centrum miasta. Na busa nie trzeba było długo czekać. Po paru minutach byliśmy już w drodze do Praii. Widoki na trasie między Tarrafalem a Assomadą są wspaniałe. Droga wspina się i opada przez okoliczne, bogate w zieloną roślinność, pasma górskie. Nie przeszkadzała mi nawet jazda w 15 osób w 11-miejscowym busiku. Nasz kierowca nie oszczędzał poczciwej Toyoty. Nasza prędkość wzrastała wprost proporcjonalnie do przybywania osób w środku pojazdu. Dodatkowo, często, bardziej niż tym co za przednią szybą, zainteresowany był wyszukiwaniem lokalnych hitów, które, muszę przyznać, radośnie umilały podróż. Cała droga między Tarrafalem a Praią jest równa, bez niespodzianek. Akurat podczas naszej podróży, w kilku miejscach widzieliśmy osuniętą ziemię, która porwała ze sobą spore połacie jezdni, ale służby drogowe były na miejscu i pracowały nad przywróceniem drogi do normalnego stanu. Widać, że rząd dba o główne trasy na wyspie. Kawałek za Assomadą trwało natomiast pielenie i sprzątanie pobocza drogi.
Hiace Serra Malagueta
Gdy tylko dotarliśmy do stolicy, od razu przesiedliśmy się do hiace jadącego do Cidade Velha. Dawna stolica wyspy Santiago wpisana jest na listę światowego dziedzictwa Unesco. Kiedyś miasto było licznie zamieszkane, ale po wielu najazdach Anglików (z Francisem Drakiem na czele) i Francuzów, jego populacja stale się zmniejszała. Dziś, to w zasadzie jedna główna droga i trzy mniejsze. Poza górującym nad miastem Fortem Real de Sao Felipe i ruinami katedry, nie ma w zasadzie nic więcej do zobaczenia. Dojazd do miasta to ok. 20 minut i 100$.
Wzgórze z Forte Real de Sao Felipe Rua de Banana Mistrzynie logistyki
Wracaliśmy do Praii nowiutkim busikiem, w tylko kilka osób, co jak na tutejsze standardy jest dosyć zaskakujące. Tutaj jeszcze mała dygresja. Zdecydowana większość kierowców aluguerów mocno dba o swoje pojazdy (co samo w sobie nie jest złe), ale chyba zbyt często je myją, choć na wyspie czuć zdecydowany szacunek do słodkiej wody, której nie ma dużo i w wielu miejscach można natrafić na „przypominajki” o tym. Po powrocie do stolicy wstąpiliśmy jeszcze do piekarni Pao Quente. To zdecydowanie najlepsze piekarnie w Praii. Mają naprawdę świetne wyroby. Na miejscu można się również napić kawy. Potem jeszcze zaopatrzyliśmy się w prowiant na wieczór, w największej sieci supermarketów na wyspie – Calu e Angela. Wieczorem obserwowaliśmy zachód słońca oraz - co niespotykane o tej porze roku - burzę (ale bez deszczu).
Przy Sucupira Market Widok na Palmarejo
Wylot mieliśmy o 8:00. Wzięliśmy taksówkę na 6:45, na lotnisku byliśmy po 10 minutach, co okazało się… zdecydowanie za wczesne. Naszym oczom ukazały się dwie ogromne kolejki do odprawy na nasz lot. Staliśmy około 40 minut. Za nami była, co najmniej ,jeszcze 1/3 pasażerów . Cabo Verdczycy zdecydowanie się nie spieszą. Dla nich godzina odlotu to rzecz względna. W samolocie, już grubo po 8, ogłoszono, że oczekujemy jeszcze na 4 pasażerów. Po 15 minutach i kolejnym przeliczeniu, okazało się, że jest komplet, ale załoga techniczna robiła jeszcze jakiś dodatkowy przegląd. Ostatecznie wylecieliśmy ponad 2 godziny po czasie. Nie dziwię się już, czemu każdy ich lot ma opóźnienie. W tę stronę serwis był zdecydowanie słabszy. Podano tylko bułkę z serem i to jeszcze zanim zdążyliśmy wylecieć. Potem już wyłącznie pojono pasażerów wodą.
Terminal Nelson Mandela International Airport
Spędziliśmy jeszcze 2 dni na Gran Canarii. Tu już zdecydowanie zimniej – dwadzieścia parę stopni, to nie to samo co trzydzieści. W drodze powrotnej przez Londyn mieliśmy jeszcze przygodę z odladzarką, której kierowca zatrzymał nam się na skrzydle, przez co nieomal spóźniliśmy się na pociąg. Ogólnie wyprawa bardzo udana. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś powrócę na Republikę Zielonego Przylądka, aby odkryć inne z wysp…Lecieliśmy trasą Poznań-Barcelona-Gran Canaria-Praia, powrót Praia-Gran Canaria-Londyn-Wrocław (2xWizz, 2xNorwegian, 2xTACV) - wszystko za około 600zł od osoby. Noclegi: Praia - O Jardim do Vinho: można rezerwować przez ich stronę lub Airbnb. Koszt - 28€ za jedną osobę za noc, 40€ za dwie. Ze śniadaniem. Tarrafal - Casa Strela: ich strona lub booking (bez podawania karty, płatność regulujesz gotówką na miejscu). 190zł za dwie osoby za noc lub 210zł pokój z prywatną łazienką (mają tylko jeden taki). My poszliśmy w luksus
:-D Tu również ze śniadaniami. Ps.Byliśmy w styczniu, w sezonie ceny mogą być nieco wyższe. Warto pamiętać, że na całej wyspie obowiązuje podatek miejski - 220cve osoba/noc.
O Jardim do Vinho
Casa Strela
Do wydatków doszły wizy (25€/os.), przejazdy aluguerami, taksówkami (2150$/os.), jedzenie w restauracjach i zakupy w sklepach (~2500$/os).
Więc nas całość związana z Wyspami kosztowała ok. 1300zł od osoby (poza tym wydaliśmy jeszcze trochę na Gran Canarii).
Piotr Kanclerz napisał:
A wiesz cos wiecej na temat lotow TACV miedzy Las Palmas a Praia?.. Bo wpisywalem na luty i marzec - w ogole nie znajduje lotow. (na na govoyages od 800 euro)
My lecieliśmy ostatnimi możliwymi lotami na trasie LPA-RAI-LPA. Były to międzylądowania z Lizbony. W kierunku Praii dosiadało się ok. 40 osób, przy locie powrotnym wysiadało nas max. 20. Od połowy stycznia, w przypadku TACV, pozostaje już tylko trasa ze stolicy Portugalii (z Gran Canarii lata Binter Canarias, ale jest dość drogi).
A wiesz cos wiecej na temat lotow TACV miedzy Las Palmas a Praia?.. Bo wpisywalem na luty i marzec - w ogole nie znajduje lotow. (na na govoyages od 800 euro)
Fajna relacja. Napisz proszę trochę więcej o wykorzystywanych połączeniach lotniczych i ich kosztach oraz o noclegach (sposób rezerwacji, warunki zakwaterowania, koszty).
:)
Na lotnisko specjalnie się nie spieszyliśmy. Na fligtradarze widziałem, że dwa ostatnie loty na trasie LPA-RAI , miały opóźnienie (odpowiednio 4 i 2 godziny). Rezerwowałem bilety przez GoVoyages, które nie przysłało e-tixów, a jedynie potwierdzenie rezerwacji. Jednak nie było problemów z odprawą. Pani przy stanowisku wystarczyły jedynie nasze paszporty. Na monitorze wyświetlało się info, że nasz lot będzie opóźniony o 40 minut. Koniec końców wylecieliśmy z ponad 2-godzinnym poślizgiem. Lot obsługiwany był wysłużonym 737-8Q8. Samolot wypełniony w około 80%. Na pokładzie, drugim dominującym językiem, zaraz po portugalsko-kreolskim, z pewnością był polski. Spora grupa naszych rodaków posiadająca bilety dzięki dealowi z fly4free, kierowała się w kierunku Praii. Załoga linii TACV nie do końca sprawiała wrażenie profesjonalnej. Często miotali się bez sensu po pokładzie. Włączali, wyłączali światło, przełączali filmy. Po niecałej godzinie lotu podano ciepły posiłek. Każdy pasażer otrzymał marchewkę z groszkiem, plaster bekonu i kawałek tarty ziemniaczanej. Do tego sucha bułka, masełko, muffinka waniliowa i niewielka sałatka owocowa. Sok, woda, wino lub cola do wyboru. Po zakończonym serwisie załoga proponowała jeszcze kawę lub herbatę.
Lot przebiegł spokojnie. Po lądowaniu cofnęliśmy nasze zegarki o godzinę względem Gran Canarii i udaliśmy się do terminalu. Ustawiliśmy się w kolejce po lewej stronie, po wizę (jak zdecydowana większość osób podróżująca z nami). Dwóch pracowników radziło sobie całkiem sprawnie. Po około 15 minutach i wydaniu 25€ od osoby, byliśmy już oficjalnie na terenie Republiki Zielonego Przylądka. Nelson Mandela International Airport jest niewielkie. Mniej więcej wielkości Modlina. Szybko opuściliśmy lotnisko i podeszliśmy do pierwszej, stojącej taksówki. Pokazałem kierowcy adres i zapytałem czy zawiezie nas tam za 10€. Po niemal 20 godzinach na nogach nie miałem ochoty się targować. Kierowca się nie oszczędzał. Kilka minut i byliśmy na miejscu. Pierwszy nocleg przypadł nam w O Jardim do Vinho w Achadzie.
Śniadanie mieliśmy zapewnione. Tuż po nim wyruszyliśmy pieszo w kierunku Plato. Na południowo-wschodnim końcu Praii są w zasadzie dwie plaże: Prainha – mniejsza, lecz bardziej zadbana, w bogatej, ładnej dzielnicy oraz Gamboa – mocno zaśmiecona, ale z widokiem na wysepkę Santa Maria. Jest jeszcze Quebra Canela, ale cieszy się mniejszym zainteresowaniem. W centrum miasta, w Banco Comercial do Atlantico wymieniliśmy nasze euro na escudo zielonoprzylądkowe ($). Koszt wymiany to 300$. Niemal wszędzie można płacić euro i jest bardzo chętnie przyjmowane, jednak wtedy przy każdej transakcji tracimy, gdyż powszechne jest zaokrąglanie. Kurs euro do cve to 1€=110$. Więc płacąc euro, na każdym 1000$ (ok. 39zł) tracimy 1€ (powyżej 4zł). Plato stanowi centrum biznesowo-społeczne. Jest tu wiele banków i instytucji państwowych oraz sporo restauracji. Do najpopularniejszych należą: Quintal da Musica, Restaurante Avis, Gamboa. Naprzeciwko Quintal da Musica jest mała uliczka, gdzie znajdują się schody prowadzące wprost na Sucupira Market. Jest to największy targ stolicy. Można tam kupić i sprzedać niemal wszystko. Wzdłuż całej ulicy, przy Sucupira Market, stoją aluguery, które kursują stąd praktycznie w każdy zakątek Santiago. Kierowcy trąbią i nawołują wszystkie przechodzące osoby (a już w szczególności turystów). My udaliśmy się nieco dalej, pod kościół Nova Apostolica, skąd co godzinę wyrusza do Assomady Ecobus. Trwał tam akurat jakiś protest, który zgromadził około 100 osób. Zabezpieczało go wojsko. Nasz bus pojawił się 5 minut przed planowaną godziną odjazdu.
Widok na Ponta Temerosa
Ilheu Santa Maria
Estadio da Varzea
Główny deptak Plato
Avenida Amilcar Cabral
Podróż, około 40km, trwała 50 minut i kosztowała nas po 200$ (escudo zielonoprzylądkowe). Assomada znajduje się na płaskowyżu wśród gór, niemal 500m powyżej stolicy kraju. Trafiliśmy tam chyba w trakcie trwania długiej przerwy w szkole, gdyż na ulicach królowały dzieciaki w mundurkach. Mimo iż miasto jest o wiele mniejsze od Praii, wydaje się być mądrzej zagospodarowane przestrzennie. Specjalnie nie ma tam nic konkretnego do zwiedzania. Od taka miejscowość na trasie z południa na północ wyspy.
Okolice Sao Jorge
Okolice Sao Jorge
Ecobus - przystanek w Assomadzie
Dzieciaki - Assomada
Assomada
Assomada
Szybko złapaliśmy hiace na Tarrafal. Bus, dzięki nam, zrobił się pełny, więc mogliśmy od razu wyruszyć. Dosiadły się jeszcze 2 dodatkowe osoby ponad limit siedzeń, więc zrobiło się nieco tłocznie. Na tylnej kanapie podróżowała dwójka Niemców z Praii. Lekko ich załamałem, mówiąc, że to dopiero połowa drogi do Tarrafalu. Na obrzeżach, jeden z pasażerów poprosił kierowcę o zjechanie w boczne uliczki. Dziwię się, że udało mu się tam poruszać, bo w niektórych dziurach w drodze, zmieściłoby się całe auto. Okazało się, że był tam umówiony na handel. Pozbyliśmy się 4 wiader z busika, dzięki czemu zrobiło się nieco luźniej. W czasie drogi, gdy mijaliśmy kapliczkę lub kościół, kilka osób żegnało się. Na Wyspach niemal 90% osób wyznaje chrześcijaństwo.
Po dotarciu do Tarrafalu od razu udaliśmy się do willi Casa Strela, gdzie mieliśmy zabookowane noclegi. Zostawiliśmy nasze plecaki i wyruszyliśmy jeszcze na rekonesans. Tarrafal to niewielkie miasteczko. Punkt wypadowo-turystyczny dla mieszkańców wyspy Santiago. Piękna plaża z miękkim piachem i przejrzysta woda przyciągają zarówno mieszkańców Cabo Verde, jak i przybyszów z zagranicy. Tarrafal to także port rybacki. Tutejsze wody obfitują w ryby i owoce morza. Możemy być niemal pewni, że zamawiając rybę, czy to w restauracji, czy kupując ją na targu, dostaniemy najświeższy możliwy produkt. Jeżeli chodzi o restauracje, to tylko w pobliżu głównego placu miasteczka – Praca Tarrafal – mamy do wyboru aż trzy: Buzio, Maracuja i Alto Mira. W pierwszej dostaniemy kurczaka, owoce morza, ryby. Druga może ratować życie wegetarianom – mają naleśniki. Trzecią warto odwiedzić, jeśli tęskno nam za pizzą. Ogólnie w Tarrafal jest około 10 punktów, w których spokojnie można się stołować. Mnie smakowało jedzenie w pierwszej. Duża smażona rybka, kopa frytek i sałatka ze świeżych warzyw to wydatek około 500$.
Będąc na Wyspach, warto spróbować grogue, czyli lokalnego alkoholu wytwarzanego z trzciny cukrowej. Santiago i Santo Antao spierają się o to, gdzie jest lepszy.
Co do sklepów ogólnospożywczych, to nie ma tu marketów rodem ze stolicy. Dwa największe sklepiki należą do Chińczyków i różnie bywa tam z asortymentem. W mniejszych punkcikach już w ogóle nie mamy co liczyć na możliwość przebierania towaru.
Widok na Fogo
Się pasię
"Nasza" dwujezdniowa autostrada - Rua Liceu
Mercado Municipal
3km od Tarrafal, niedaleko wioski Chao Bom, znajduje się obiekt wpisujący się w mroczne karty historii Wysp. Campo da Morte Lenta to obóz koncentracyjny powstały przed II. Wojną Światową, w którym początkowo przetrzymywano portugalskich więźniów politycznych, a od lat 60. bojowników o demokrację portugalskich kolonii (w tym tych z Zielonego Przylądka). Wstęp kosztuje 100$. My akurat trafiliśmy na okres, w którym trwały poważne prace konserwacyjno-porządkowe, ale pozwolono nam zwiedzić teren za darmo.
Obóz Powolnej Śmierci
Zachodnie wody, od Tarrafal w kierunku południowym, to raj dla surferów. Fale występują tam niemal bez przerwy. W zatoce Baia de Tarrafal znajduje się również centrum nurkowe (King Fisher Resort). Z miasteczka można się wybrać na piesze wycieczki w pobliskie, górzyste tereny lub np. do latarnii morskiej, znajdującej się na północny-zachód od plaży. Dużo ścieżek nadaje się do spacerów. Niektóre są nawet brukowane. Podobno w niektórych rejonach zdarzały się napady rabunkowe. Nie wiem osobiście, jak sprawa wygląda. W każdym razie, w samym miasteczku przestępczość jest na bardzo niskim poziomie. Można się tu bez obaw poruszać zarówno za dnia, jak i w nocy. Tu również, jak w Praii, często można zauważyć Policję, która porusza się nawet quadami(!). W zasadzie, wzmożoną uwagę należy zachowywać wyłącznie przy okazji świąt, festynów, gdy do miasta zjeżdżają mieszkańcy stolicy, a czasem nawet i okolicznych wysp. Jedyne co może nam „zagrażać” w Tarrafal, to czasem luźno biegające byki (ewentualnie przywiązane do jakiegoś 2kg kamienia). Krajobraz stanowią również wszechobecne kozy i kury.
King Fisher Resort
Zatoka Tarrafal
Mar di Baxu
Praia do Tarrafal
Praia do Tarrafal
Praia do Tarrafal
Mar di Baxu
W Tarrafalu stoi sporo domów, których pozazdrościć mógłby niejeden Europejczyk. Aczkolwiek to nie one przykuwają uwagę, a nieukończone zabudowania, które stanowią około 50% miasta. Czasem są to same fundamenty, w większości jednak są to nieukończone domy. Nieotynkowane, bez okien, drzwi i wykończenia wnętrza. Zasięgnąłem języka w tej sprawie i dowiedziałem się, że to domy mieszkańców Cabo Verde, którzy emigrowali z kraju za pracą. Te domy mają im służyć na emeryturze, kiedy już wrócą do kraju lub ich rodzinom, pozostałym na wyspie. Jednak zielonoprzylądkowe prawo pozwala na budowanie tylko w przypadku obecności właściciela na terenie kraju. Dlatego, na razie, wyglądają jak wyglądają i nieco szpecą okolicę.
Noce tutaj były niezwykle ciepłe, zresztą jak na całej wyspie. Temperatura w ciągu roku raczej nigdy nie spada poniżej 20 stopni. Nie ma jakiejś dużej ilości komarów, ale warto na noc zamykać okno (o ile jest) lub moskitierę, chyba że nie przeszkadza nam duża ilość innego rodzaju owadów i robactwa.
Nocny przybysz
Mali obserwatorzy
Nasze wolne dni w Tarrafalu minęły nam szybko i błogo i czas było wyjeżdżać. Po kolejnym smakowitym śniadaniu (ręcznie robione dżemy, soki, lokalne sery, pieczywo) serwowanym na tarasie, wyruszyliśmy w naszą ostatnia pieszą wędrówkę do centrum miasta. Na busa nie trzeba było długo czekać. Po paru minutach byliśmy już w drodze do Praii. Widoki na trasie między Tarrafalem a Assomadą są wspaniałe. Droga wspina się i opada przez okoliczne, bogate w zieloną roślinność, pasma górskie. Nie przeszkadzała mi nawet jazda w 15 osób w 11-miejscowym busiku. Nasz kierowca nie oszczędzał poczciwej Toyoty. Nasza prędkość wzrastała wprost proporcjonalnie do przybywania osób w środku pojazdu. Dodatkowo, często, bardziej niż tym co za przednią szybą, zainteresowany był wyszukiwaniem lokalnych hitów, które, muszę przyznać, radośnie umilały podróż. Cała droga między Tarrafalem a Praią jest równa, bez niespodzianek. Akurat podczas naszej podróży, w kilku miejscach widzieliśmy osuniętą ziemię, która porwała ze sobą spore połacie jezdni, ale służby drogowe były na miejscu i pracowały nad przywróceniem drogi do normalnego stanu. Widać, że rząd dba o główne trasy na wyspie. Kawałek za Assomadą trwało natomiast pielenie i sprzątanie pobocza drogi.
Hiace
Serra Malagueta
Gdy tylko dotarliśmy do stolicy, od razu przesiedliśmy się do hiace jadącego do Cidade Velha. Dawna stolica wyspy Santiago wpisana jest na listę światowego dziedzictwa Unesco. Kiedyś miasto było licznie zamieszkane, ale po wielu najazdach Anglików (z Francisem Drakiem na czele) i Francuzów, jego populacja stale się zmniejszała. Dziś, to w zasadzie jedna główna droga i trzy mniejsze. Poza górującym nad miastem Fortem Real de Sao Felipe i ruinami katedry, nie ma w zasadzie nic więcej do zobaczenia. Dojazd do miasta to ok. 20 minut i 100$.
Wzgórze z Forte Real de Sao Felipe
Rua de Banana
Mistrzynie logistyki
Wracaliśmy do Praii nowiutkim busikiem, w tylko kilka osób, co jak na tutejsze standardy jest dosyć zaskakujące. Tutaj jeszcze mała dygresja. Zdecydowana większość kierowców aluguerów mocno dba o swoje pojazdy (co samo w sobie nie jest złe), ale chyba zbyt często je myją, choć na wyspie czuć zdecydowany szacunek do słodkiej wody, której nie ma dużo i w wielu miejscach można natrafić na „przypominajki” o tym.
Po powrocie do stolicy wstąpiliśmy jeszcze do piekarni Pao Quente. To zdecydowanie najlepsze piekarnie w Praii. Mają naprawdę świetne wyroby. Na miejscu można się również napić kawy. Potem jeszcze zaopatrzyliśmy się w prowiant na wieczór, w największej sieci supermarketów na wyspie – Calu e Angela. Wieczorem obserwowaliśmy zachód słońca oraz - co niespotykane o tej porze roku - burzę (ale bez deszczu).
Przy Sucupira Market
Widok na Palmarejo
Wylot mieliśmy o 8:00. Wzięliśmy taksówkę na 6:45, na lotnisku byliśmy po 10 minutach, co okazało się… zdecydowanie za wczesne. Naszym oczom ukazały się dwie ogromne kolejki do odprawy na nasz lot. Staliśmy około 40 minut. Za nami była, co najmniej ,jeszcze 1/3 pasażerów . Cabo Verdczycy zdecydowanie się nie spieszą. Dla nich godzina odlotu to rzecz względna. W samolocie, już grubo po 8, ogłoszono, że oczekujemy jeszcze na 4 pasażerów. Po 15 minutach i kolejnym przeliczeniu, okazało się, że jest komplet, ale załoga techniczna robiła jeszcze jakiś dodatkowy przegląd. Ostatecznie wylecieliśmy ponad 2 godziny po czasie. Nie dziwię się już, czemu każdy ich lot ma opóźnienie. W tę stronę serwis był zdecydowanie słabszy. Podano tylko bułkę z serem i to jeszcze zanim zdążyliśmy wylecieć. Potem już wyłącznie pojono pasażerów wodą.
Terminal Nelson Mandela International Airport
Spędziliśmy jeszcze 2 dni na Gran Canarii. Tu już zdecydowanie zimniej – dwadzieścia parę stopni, to nie to samo co trzydzieści. W drodze powrotnej przez Londyn mieliśmy jeszcze przygodę z odladzarką, której kierowca zatrzymał nam się na skrzydle, przez co nieomal spóźniliśmy się na pociąg.
Ogólnie wyprawa bardzo udana. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś powrócę na Republikę Zielonego Przylądka, aby odkryć inne z wysp…Lecieliśmy trasą Poznań-Barcelona-Gran Canaria-Praia, powrót Praia-Gran Canaria-Londyn-Wrocław (2xWizz, 2xNorwegian, 2xTACV) - wszystko za około 600zł od osoby.
Noclegi:
Praia - O Jardim do Vinho: można rezerwować przez ich stronę lub Airbnb. Koszt - 28€ za jedną osobę za noc, 40€ za dwie. Ze śniadaniem.
Tarrafal - Casa Strela: ich strona lub booking (bez podawania karty, płatność regulujesz gotówką na miejscu). 190zł za dwie osoby za noc lub 210zł pokój z prywatną łazienką (mają tylko jeden taki). My poszliśmy w luksus :-D Tu również ze śniadaniami. Ps.Byliśmy w styczniu, w sezonie ceny mogą być nieco wyższe.
Warto pamiętać, że na całej wyspie obowiązuje podatek miejski - 220cve osoba/noc.
O Jardim do Vinho
Casa Strela
Do wydatków doszły wizy (25€/os.), przejazdy aluguerami, taksówkami (2150$/os.), jedzenie w restauracjach i zakupy w sklepach (~2500$/os).
Więc nas całość związana z Wyspami kosztowała ok. 1300zł od osoby (poza tym wydaliśmy jeszcze trochę na Gran Canarii).
My lecieliśmy ostatnimi możliwymi lotami na trasie LPA-RAI-LPA. Były to międzylądowania z Lizbony. W kierunku Praii dosiadało się ok. 40 osób, przy locie powrotnym wysiadało nas max. 20. Od połowy stycznia, w przypadku TACV, pozostaje już tylko trasa ze stolicy Portugalii (z Gran Canarii lata Binter Canarias, ale jest dość drogi).